Pierwsza część dała mi nadzieję, że może jeszcze jest szansa na wyciśnięcie czegoś interesującego z postaci Spider-mana. Z wyjątkowo pozytywnym nastawieniem zabrałem się za oglądanie dwójki. Nie spodziewałem się, że seans aż tak mnie wymęczy.
Początek historii poznajemy, zgodnie z dzisiejszymi skrajnie lewicowymi trendami wrzucania postaci pasujących do doktryny na pierwszy plan, z perspektywy Gwen. Nie miałbym z tym problemu, gdyby nie uderzano w widza stereotypowym gliniarzem służbistą i Spider-woman w ciąży. Bohaterka bohaterką, ale niezbyt mądre jest narażanie nienarodzonego dziecka podczas akcji. Ale co ja, wstrętny samiec mogę o tym wiedzieć?
Przenosimy się do świata Milesa. Nie zapowiada tragedii. Znajome hip-hopowe rytmy i klimat. Relacja bohatera z rodzicami ciekawie napisana. Ale nawet ten element twórcy musieli zepsuć, wrzucając tych scen zbyt wiele. Odnosiłem wrażenia momentami, że film mi się zaciął i oglądam jedno i to samo.
Pojawia się Gwen. Miles już wcześniej wyraźnie o niej marzył. Nie rozumiem do końca dlaczego. Nie miał z nią w poprzedniej części WYRAŹNIE bliższej relacji niż z resztą starej ekipy. Wątek ten staje się wobec tego okropnie płytki i TYPOWY. "Ja Miles, Ty laska!", jakby to ujął Johnny Bravo. "Spider-girl" w sekwencji wywołującej u widza oczopląs, przedstawia powód wizyty. Nic szczególnego. W połowie seansu Miles przenosi się do uniwersum Spidermana z Indii. I w tym momencie zaczyna się prawdziwy karambol głupot. Pierwsze pytanie - czy ktokolwiek z twórców był w Indiach, czytał o Indiach albo chociaż zna jakiegoś Hindusa, który wychował się w Indiach? Na początku zastanawiałem się - to Arabia Saudyjska? Może Egipt? Nie, raczej nie. INDIE! Przeciętny Hindus nie może nawet zobaczyć filmu, żeby skomentować. tak wyśmienite warunki mają w Indiach! To się nazywa ROBIENIE ZACHODNIM WIDZOM WODY Z MÓZGU! Następnie okazuje się, że Spot, który wcześniej był popychadłem i sam Miles potrafił z nim walczyć jak równy z równym, nagle wykorzystuje w walce znacznie trafniej swoje umiejętności i staje się gościem nie do zatrzymania! Kiedy tak obrósł w piórka? Nie wiadomo. Jego motywacja jest godna złola z lata 90. "Straciłem wszystko, to robota Spidermana!". Serio?! Nic lepszego nie dało się wymyślić?!
Po wszystkim trafiamy do bazy Spiderów. Okazuje się, że nie możemy dokonywać zmian w kanonie, bo uniwersum się rozpadnie. Dlaczego? Brzmi jak przekaz z "Terminatora 3", który a contrario poprzednich części głosił, że nie mamy wpływu na swoje przeznaczenie. Bardzo budujące. Inna spraw, że i tak już w poprzedniej części wpłynięto na rzeczywistość Milesa. W Indiach ratowano szarych ludzi. Aha, rozumiem! Ta zasada dotyczy tylko Spidermanów! Miles oczywiście się burzy i nie chce dopuścić do śmierci swojego ojca,. która zdaje się być dla niego nieuchronna. Tak przechodzimy do kolejnej głupoty.
CAŁA ARMIA SPIDERMANÓW, w tym wielu bardziej doświadczonych od głównego bohatera, nie daje rady go ująć. Jedyny reprezentującym jakąkolwiek wyższą wartość bojową jest Spider 2099. Choć Miles i tak dzielnie stawia mu czoło, mając na uwadze różnice rozmiarów i doświadczenia. W pościg rusza również Peter Parker z poprzedniej części, ale jest on w tej historii zupełnie zbędny. Jego wstawki humorystyczne z dzieckiem nie są ani urocze ani zabawne. Jego rozmowa z Milesem i tak nic nie daje, więc równie dobrze można by go było wyciąć z tego aktu i zostawić na epilog.
Główny bohater trafia, tak mu się wydaje, do swojego świata. Oczywiście zajmuje mu chwilę, nim zdaje sobie sprawę, że jest w błędzie. I NA RESZCIE zaczęło dziać się coś ciekawego! Scena by była świetna, gdyby nie wizyta Gwen u prawdziwych rodziców Milesa, którzy, nie zdając sobie sprawę, że jest on Spidermanem, zostawiają sprawę odnalezienia go Gwen. Bardzo opiekuńczy rodzice! To w końcu tylko nasz syn. Po co sami mamy go szukać?
Film zamyka zebranie przez Gwen dawnej ekipy i wyruszenie na pomoc Milesowi. Ciąg dalszy nastąpi.
Mam stanowczą prośbę - niech ktoś, komu się ten film podobał, jakoś mi to wszystko poskłada do kupy. Ja sam nie potrafię przełknąć tylu niedociągnięć. Ale może spojrzę na sprawę inaczej, gdyby nabrało sensu.